Polska polityka historyczna napawa mnie, co tu dużo mówić, niechęcią. Nie tak dawno Norman Davies na łamach „Gazety Wyborczej" opisał swoją wizję polskiej polityki historycznej. Wg niego nie da się pisać historii współcześnie bez pisania jej do obecnego kontekstu, obecnego czytelnika. Jeśli historykowi wydaje się  że myśli obiektywnie, jest to iluzją, bo wpływają na niego bodźce ze świata współczesnego. „Historię piszemy dla ludzi, którzy będą ją czytać w konkretnej sytuacji politycznej, w której żyją"- mówi historyk w wywiadzie dla GW.

Tymczasem w Polsce tak jednak nie jest. Wielkie białe plamy historii tych ziem pokazują że polscy historycy nawet nie silą się na iluzję myślenia obiektywnego, bo interesuje ich cel polityczny.

Problemem IPN-u jest to że jest to instytucja upolityczniona, przez co nie jest nijak obiektywna. IPN jest traktowany jako oręże walki politycznej z obecnymi wrogami. Jest to być może obserwacja tak ewidentna, że aż banalna.
IPN należy postrzegać jako syndrom upadku nauki w Polsce. Ta, zbyt mocno wpleciona w polityczne zawirowania, przestaje być nauką.

Azrael jakiś czas temu zauważył że pod apelem „w obronie swobody badań naukowych" broniących „historyków IPN" podpisali się wyłącznie konserwatywni intelektualiści. Zabrakło przedstawicieli innych opcji światopoglądowych.

Inni konserwatywni publicyści z kolei zauważają że skoro przypisuje się prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu wiarę w zabobon jakoby Żydzi mordowali chrześcijańskie dzieci na macę (podając ten zabobon jako powód odmówił potępienia pogromu Żydów w Kielcach), to dlaczego nie można podważać „nieskazitelności" lewicowych, niekatolickich autorytetów, takich jak Jacek Kuroń, podobno uwikłany w niejasne sprawy za czasów PRL-u.

Ale z drugiej strony muru mamy głos S. Sierakowskiego, który w tekście „Gra w klasy z historią" pisze o konieczności podjęcia przez polską lewicę walki o przeszłość (w domyśle chodzi o walkę z nieobiektywnymi historykami IPN-u). Podaje on przykłady biografii polskich socjalistów (Pużaka, Ciołkosza, Cohna) tępionych przez komunistów równie silnie jak polskich prawicowców. Pisze on o uprawianej przez polskich konserwatystów polityce historycznej i podaje przykłady jej zogniskowania na przedstawicieli jednej tylko opcji politycznej.

Mnie dziwi, że przez tyle lat nie rozliczono się z przeszłością. „Bias", to konserwatywne skrzywienie jakie widzę w efektach pracy IPN-u, wg mnie powoduje że to rozliczenie nigdy nie będzie przebiegało w atmosferze obiektywności, więc dla mnie, wychowanego po upadku komunizmu, rozliczenie takie będzie miało wartość polityczną, ale czy naukową? Walka o przeszłość to walka o dzisiejszą pozycję polityczną, o zbiorową pamięć, którą skutecznie wykorzystują w działalności politycznej polscy konserwatyści.

Sprawa jest w istocie bez znaczenia. Ktoś rzeczywiście zainteresowany historią do faktów musi docierać sam, jak pierwsi historycy pracujący na ugorze (historii pisanej pod politykę). Wówczas okaże się że królem pierwszego państwa na ziemiach polskich wcale nie był Chrobry, ale Berig czy inny Filimer. Siedziba władcy była na wyspie u ujścia Wisły, a nie w Wielkopolsce. A pierwsze państwo założyli tu Wikingowie.

W Polsce, poza polityką historyczną, historii niemal nie ma. Zupełnie jak gdyby historią w Polsce zajmowali się wyłącznie skrajni nacjonaliści, traktując ją instrumentalnie, jak kopalnię budulca do konkretnych tematów czy celów. O tym, że przed Słowianami ziemie te zasiedlali Germanowie, Wikingowie a także horda innych narodów, niemal się nie mówi. Termin „Gotiskandza" znany jest chyba tylko akademikom.  

O tym, czym jest polska historia, niech świadczy fakt, że bohaterstwo Ireny Sendler, która uratowała 2500 dzieci z żydowskiego getta podczas okupacji, zostało odkryta nie przez polskich „historyków", ale przez grupę dzieci z dziewiątej klasy szkoły w Uniontown w stanie Kansas. W ramach projektu z historii dzieci dotarły do osób uratowanych przez p. Sendler. John Kowalski pisze że uczennice napisały sztukę o jej życiu jako projekt końcowy a zarobione środki przekazywały żyjącej w ubóstwie bohaterce.

Historia Polski to dla konserwatystów tykająca bomba zegarowa, i konserwatywni historycy zwykle są tego świadomi. Choćby wielkie rozruchy antyprotestanckie w Toruniu zakończone karami śmierci dla protestanckich polityków tamtejszej rady miejskiej. Prześladowania innowierców trwały przez cały XVII wiek, obfitowały w krwawe wyroki śmierci, a nawet wbijanie na pal (sprawa Franco w Wilnie, chcącego tłumaczyć uczestnikom katolickiej procesji że chleb nie jest Bogiem). Ostatnie polskie zbory protestanckie zniszczono (oczywiście przemocą) w latach 1610-1630.

W Lublinie nie tylko wielokrotnie burzono zbory, a nawet prywatne domy, gdzie protestanci zbierali się na nabożeństwa. Protestanci musieli płacić okup jak Żydzi by ujść z życiem. Tumulty anty-protestanckie zdarzały się rokrocznie, ofiary usiłowano m.in. topić. Upadająca w rozbiorach Rzeczpospolita była europejskim Ciemnogrodem egzekwującym karę śmierci za porzucenie religii katolickiej.

To ochrona innowierców była pretekstem zaborców dzielących Polskę. Ci mieli do wyboru albo karę śmierci, albo banicję. Byli pozbawieni praw publicznych, prawa do reprezentacji politycznej. Zaborcy chcieli chronić wolność wyznawania innych religii niż katolicka. O tym wszystkim milczą okłamujące uczniów podręczniki szkolne. Rozbiór I Rzeczpospolitej, który tak pochwalał główny autorytet Oświecenia, Wolter, był wg niektórych zakończeniem krwawej i brutalnej kontrreformacji Kościoła Katolickiego w Polsce.

Polska była ostatnim bastionem brutalnej walki wyznaniowej w Europie. Wojna domowa (o obronę Konfedercji Barskiej) która wybuchła na krótko przez rozbiorami, była wojną religijną. Jej argumentem był sprzeciw wobec równouprawnieniu innowierców i zniesieniu kary śmierci za odstępstwo od katolicyzmu. Polska w okresie bezpośrednio sprzed pierwszych zaborów była pomrożona w wojnach religijnych tworzących totalny chaos w kraju.

Ale tego nikt głośno nie mówi- ten temat do dziś jest możliwe że polityczną bombą zagrażającą politykom. Upadek Polski Przedrozbiorowej jest świetnym tematem na sztukę czy operę, w wersji dość niepoprawnej wg obecnej polskiej polityki historycznej, mogącej przedstawiać w nietolerancyjnych, pełnych przemocy barwach przedrozbiorową Polskę a zaborców pokazujących jak wyzwolicieli uciśnionych mniejszości.

Antypolskie? A może tylko anty-nietolerancyjne. A to, o czym dzieci uczy się w szkołach, jest historią z powyrywanymi zębami, tak by kogoś dziś nie pokąsała.

(rf)