Jadąc z H. przez Polskę, wracając z tego koncertu Glassa, dyskutujemy że nic się niestety nie zmieni. Środowiska jakie reprezentujemy są drobne. To co z tego że są mainstreamem w innych krajach. Dziwacznym, kolorowym, oryginalnym, ale mainstreamem. W Polsce- a to friki jakieś pewno- większość ludzi tak myśli. Nie sugeruję się opiniami tłumu, nawet jedna z zasad prawa rzymskiego stanowi by tak nie robić.

Robię to co uważam za słuszne- po prostu. Te moje poglądy, opinie- są po prostu mainstreamem w innych krajach. Czy to opinie o gospodarce, czy o społeczeństwie, kulturze, a nawet gust muzyczny. Nie jestem wyjątkowy. Nie jestem Filipem Glassem który (ku mojemu zdziwieniu) swoje wyznanie w jednym z wywiadów dla czasopisma „Details” określił jako „żydowsko – taoistyczno- hinduistyczno- toltecko- buddyjskie” (niestety zbiegł dziś na zaplecze gdy z dyktafonem próbowałem wybadać co mu się podoba w wierzeniach Tolteków).

I w takiej Polsce kwitnę sobie gdzieś w blogosferze. Polska jest jakimś pochrzanionym krajem gdzie trzeba uprawiać podwójne życie. Moją blogową pisaninę robię pod pseudonimem, bo jest dużo gorszej jakości niż poprzedzone wnikliwymi badaniami teksty które czasem sadzę. Ale nawet dla działalności naukowej nie widzę w Polsce sensu. Jadę z H. przez przedmieścia Warszawy. Świetną krytykę zdegenerowanej, opartej o motoryzację masową suburbanizacji napisał pół wieku temu Lewis Mumford. Notabene badacz ten pierwotnie był wielkim zwolennikiem motoryzacji, ale zdanie drastycznie zmienił już w książce „Miasto na przestrzeni dziejów”. Opinia takiego Mumforda ma się nijak do rozlewającej się urbanizacji otaczającej wymierające centrum tej aglomeracji. Nikt jej prawie nie dostrzegł.

H. pracuje w reklamie i public relations. Opowiada jak „wiodące” i prestiżowe tytuły biją się o reklamy. H. opowiada jak sprawdzała granice etyczne polskiej prasy. Panie z reklamy nie pytają się nawet czy dany produkt rzeczywiście pomaga. Oferują że w części redakcyjnej dana kategoria produktów zostanie pozytywnie zaopiniowana w zamian za reklamę. H. mówi że także i politycy wynajmują agencje public relations do reklamy siebie samych. Snuje domysły że te agencje z kolei w podobny sposób jak przy produktach tradycyjnych, również i tu opłacają prasę. H. wytykała też obyczaj organizowania konferencji z obiadami dla dziennikarzy. Na konferencje bez obiadu wg niej uczęszcza mało dziennikarzy.

H. mówi że rozsądni ludzie w naszym wieku wyemigrowali z Polski. Twierdzi że drenaż mózgów z jej rodzinnej Łodzi (np. do Warszawy) jest tak silny że z aktywnych młodych ludzi zostali jedynie ci którzy np. z powodów zdrowotnych nie mogli się przeprowadzić. Opowiada o pracach za 800, 1000, 1100 złotych miesięcznie, albo taśmie w jednej z fabryk która urwała chłopakowi głowę, jako smutnym przeznaczeniu tych którzy dali się uwieść hasłom „młodzi na studia do Łodzi”. Łódź jest milionową aglomeracją, a w rozlicznych mniejszych miastach Polski B,C, D jest tylko gorzej.
Recepty na poprawę tego „gorzej” są znane, zbadane, dowiedzione etc. Piszę o tym ciężkostrawne popularnonaukowe teksty do czasopism tak niszowych, że nawet moje teksty nie są dostępne w sieci Internet. Niektóre wydawnictwa je sprzedawały w sieci, ale teraz te teksty jakoś już im się zgubiły z oferty internetowej.

Cały ten sektor wydawniczy w Polsce też jest jakąś wielką porażką. Prościej wydać samemu i bezpłatnie niż publikować w płatnych czasopismach naukowych które w 99 % nawet nie są dostępne przez sieć. To jakiś totalny archaizm. Po bibliotekach tradycyjnych, papierowych, grzebie coraz mniej ludzi. Szczególnie mocno widać to w Europie Zachodniej, gdzie naukowiec pracuje z wielkimi płatnymi bazami tekstów naukowych mającymi setki tysięcy, a może i miliony pozycji.

W Polsce z wieloma tezami, szczególnie naukowymi, ale też setką innych, nie można nijak się przebić do mainstreamu. Drapię się w głowę, zastanawiając się, co czynić dalej. Pokłady nadziei jakie wielu (o, naiwni) jeszcze miało, uległy już chyba wyczerpaniu. Czy emigrować? Nie mam pojęcia, choć doświadczenie mówi mi że w Polsce wiele się nie zmieni. I za dwadzieścia lat mogę iść lubelską ulicą i czytać zaproszenie jakie tamtejsi raggajunglowcy wystosowali na pierwszego maja, oferując jako dodatek do dżanglowej imprezy z brejkkorowym didżejem filmy takie jak „Okrągły Stół”, „TW Bolek”, czy jakiś dokument o Katyniu.


Polska jest bajzlem także ideowym. Ja nie mam najmniejszego pojęcia co myśleć o Okrągłym Stole. Nie badałem tematu, a gdy czytam na owym rozklejonym na ulicach zawiadomieniu że po wyemitowaniu owego odcinka o Okrągłym Stole ów cykl programów zdjęto z anteny, to mam mieszane uczucia. Czy była to jakaś naciągana i oczerniająca wielu historia, czy też bolesna prawda? A jeśli tak, to w czym my żyjemy? Czy aby nie w fasadowej demokracji w której rządzi „ekipa trzymająca główne media”? H. mówi o berluskonizacji polskiej polityki, a ta wg mnie nastąpiła już dawno temu. Żyjemy w zalewie telepropagandy, płytkiego piaru. W świecie bez działającej demokracji, bo tej nie ma w systemie z tak skonstruowanym finansowaniem polityki.

Zrozumieć Polskę to wielkie wyzwanie. Obawiam się że nie rozumiem. Także dlatego że w tym kraju brakuje autorytetów, które mnie, biednemu Fufu, objaśniłyby, jak oceniać Okrągły Stół, o co chodzi z TW Bolkiem. Jak patrzeć na obecne władze, które nimi są dzięki historii najnowszej i kontrowersyjnym metodom finansowania partii. Dopiero mając diagnozę można myśleć o leczeniu.
(rf)