Gospodarka i jakość życia w I dekadzie XXI wieku: Polska to jeszcze Drugi czy już Trzeci Świat?
Wg Wskaźnika Jakości Życia z roku 2004 (Quality of Life Index, The Economist) Polska zajmuje odległe 48 miejsce na 111 badanych krajów, sytuując się za Filipinami, Chile, Sri Lanką, Tajlandią, Argentyną, Panamą i Urugwajem, ale tuż przed Chorwacją, Tynidadem, Peru i Turcją. W roku 2005 utrzymaliśmy dotychczasową pozycję, znajdując się za Malezją, Katarem, Panamą, ale przed Turcją i Rumunią. Wskaźnik ten został opracowany przez redaktorów czasopisma The Economist by uprościć analizę dobrobytu danego kraju, wcześniej mierzoną na podstawie Produktu Krajowego Brutto, czyli zsumowanej wartości dóbr i usług wytworzonych na terenie danego kraju pomniejszonej o koszty ich wytworzenia.
Wskaźnik Jakości Życia składa się z: PKB na 1 osobę w przeliczeniu na siłę nabywczą, oczekiwanej długości życia, oceny stabilności politycznej i bezpieczeństwa, wskaźnika rozwodów, wskaźnika życia wspólnotowego (uczęszczania do kościoła lub związków zawodowych), wskaźnika klimatu (rozróżnia się pomiędzy klimatami gorącym i zimnym), poziomu bezrobocia, wskaźnika wolności politycznych i wskaźnika równości płci. (por. http://www.economist.com/media/pdf/QUALITY_OF_LIFE.pdf ).
Wskaźnik HDI, czyli liczony na podstawie wielu składowych danych tzw. Wskaźnik Rozwoju Ludzkiego lub inaczej Wskaźnik Rozwoju Społeczeństwa, pokazuje iż Polska sytuuje się na 37.pozycji (poprzednio na 36. pozycji) wśród 177 badanych krajów. Prześcignęły nas takie kraje jak Sułtanat Brunei, Barbados czy Katar. Minimalnie wyprzedziliśmy Chile, Bahrajn i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wskaźnik ten składa sie z syntezy takich danych jak oczekiwana długość życia przy narodzeniu, średnia ważona odsetka dorosłych umiejących czytać i pisać oraz odsetka skolaryzacji na wszystkich poziomach edukacji, poziom analfabetyzmu, produkt krajowy brutto per capita, liczba łóżek szpitalnych na 1000 mieszkańców. Tutaj jeszcze wypadamy dobrze, tzn. drugoświatowo, ale to tylko dzięki kapitałowi ludzkiemu- spadkowi po minionym reżimie.
Natomiast w kwestiach czysto gospodarczych jesteśmy dnem spośród krajów Unii Europejskiej, będąc jej zagłębiem ubóstwa- biedniejsze są tylko Rumunia i kontrolowana przez mafię Bułgaria. Wg wielkości Produktu Krajowego Brutto w przeliczeniu na głowę mieszkańca, czyli podstawowej miary dobrobytu, Polska jest na 50 miejscu spośród ponad 220 badanych krajów, sytuując się raczej pośrodku rankingu. Polskę o kilka długości wyprzedziło wiele krajów uznawanych powszechnie za kraje trzeciego świata, w tym o połowę zamożniejsza dawna polska kolonia, podległa ongiś księciom inflanckim, dziś niezależne państewko słynące z piłki nożnej i muzyki soca- wyspiarskie państwo Trynidad i Tobago. Wyprzedzają nas Zjedn. Emiraty Arabskie, Tajwan, Katar, Brunei, Barbados, Wyspy Bahamy, Libia, Oman.
por. http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_GDP_(nominal)_per_capita
Polskę w dziedzinie gospodarki liczonej wg parytetu siły nabywczej (PKB na mieszkańca) dogniły tuzy trzeciego świata: Gwinea Równikowa, a przegoniły takie kraje jak Botswana, Antiqua i Barbuda czy Arabia Saudyjska. W tym rankingu wygrywa nawet dawna polska kolonia podlegająca jako lenno królom Rzeczpospolitej, czyli skolonizowane ongiś przez książąt Kurlandii egzotyczne wyspy Trynidad i Tobago. por. http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_GDP_(PPP)_per_capita
Czechy pod względem wielkości PKB wg siły nabywczej są lepsze od Polski o 49 %, Estonia i Słowacja o około 45 %, Węgry o jakieś 25%, Litwa i Łotwa wyprzedzają nas o około 10 %. Dogania nas Rosja, różnica wynosi kilkanaście procent. Jak oblicza raport "The Economist", pozostałe 8 krajów postkomunistycznych które wraz z nami przystąpiły do Unii Europejskiej w 2004 roku są średnio o 50 procent zamożniejsze.
Wg danych CIA na temat PKB na głowę mieszkańca mierzonego siłą nabywczą, prześciga nas Puerto Rico, Seszele, Polinezja Francuska, Aruba. Polska jest obecnie na poziomie rozwoju Antyli Holenderskich, i ma się tylko o 1/3- 1/4 lepiej od Chile, Gabonu, Argentyny i Wenezueli.
Pod względem wzrostu PKB Polska z 3,4 % wzrostem w 2005 roku miejscowi się na 77 miejscu na 171 badanych państw świata, czyli w bliżej połowy rankingu. Z krajów postkomunistycznych wyprzedziły nas w 2005 roku m.in. Czechy (5,8 % wzrostu PKB ), Łotwa (10,8 % wzrostu PKB ) oraz Estonia (10 % wzrostu). Polski rekord ubóstwa notuje woj. Lubelskie, biedniejsze od rumuńskiego regionu Centru, ale po wstąpieniu Bułgarii i Rumunii straciło palmę pierwszeństwa i jest dziś 11. najbiedniejszym regionem Unii.
Zadłużenie zagraniczne Polski wynosiło 27,25 % Produktu Krajowego Brutto (dane dla 2004 roku). W liczbach bezwzględnych było to 15 tys. PLN na mieszkańca. por. http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_external_debt
Oczywiście tajemnicą poliszynela w pewnych środowiskach jest fakt że nawet przy bardzo wysokim wzroście gospodarczym wielkich szans na dogonienie reszty świata w przeciągu najbliższego półwiecza nie mamy. Zamykanie tej dzielącej przepaści także stoi pod znakiem zapytania z powodu tego iż reszta świata nie stoi w miejscu ale rozwija się, i to często dużo szybciej niż Polska, wobec czego ta przepaść może się jedynie pogłębić. Estonia startowała do przemian z PKB na mieszkańca wynoszącym 2000 USD w 1987 r., Polska natomiast z PKB na mieszkańca aż trzykrotnie większym! (źródło: http://www.heritage.org/Research/WorldwideFreedom/bg2060.cfm )
Ba, wystarczy spojrzeć na wykresy rozwoju gospodarczego takich krajów jak Hiszpania czy Niemcy by stwierdzić że szans nie mamy żadnych nawet w doganianiu Węgier czy Czech. W latach 1999- 2004 średni wzrost gospodarczy w pozostałych 8 krajach postkomunistycznych które wstępowały wraz z Polską do UE wyniósł 5 %, natomiast w Polsce zaledwie 3,4 % (dane wg raportu "The Economist" z maja 2006). Dystans nie tylko się nie kurczy, ale i wciąż powiększa. Jacek Śliwerski zresztą przygotował stosowne zestawienie graficzne rozwoju Korei Płd, Hiszpanii i Polski:
W światowych rankingach konkurencyjności z 2008 roku przygotowanych przez World Economic Forum (http://www.weforum.org) Polska zajmuje bardzo daleką 53-szą pozycję, za Indiami, Chinami, Botswaną, Rosją, i zaliczyliśmy spadek o dwa oczka od 2005 roku. Na naszej odległej pozycji sytuujemy się za Indiami, Jordanią, Barbadosem, od wysokich pozycji Omanu, Barajnu, Brunei czy Puerto Rico dzieli nas sporo punktów. Od Czech czy Estonii dzieli nas kilkanaście pozycji. por. http://www.weforum.org/pdf/gcr/2008/rankings.pdf
20 lat po obaleniu minionego ustroju rząd wciąż posiada 397 jednoosobowych spółek skarbu państwa (koniec 2007) oraz częściowo kontroluje dalsze 840 spółek z częściowym udziałem skarbu państwa. Na koniec czerwca 2006 r. rząd posiadał większość udziałów w 578 spółkach. O ich wydolności krążą legendy, takie jak o pewnym oddziale państwowej firmy który markował działalność na rynku mimo iż w istocie jego kilkudziesięciu pracowników przez ponad rok nie miało jakiegokolwiek zajęcia poza pobieraniem państwowej pensji. Przez 3 lata ubyło ledwie kilkadziesiąt jednoosobowych spółek skarbu państwa.
Na koniec czerwca 2006 funkcjonowało jeszcze 965 przedsiębiorstw państwowych, o których zwykle bardzo niskiej sprawności zarządczej krążą legendy. Spółki Skarbu Państwa zatrudniały 8 % ogółu zatrudnionych, a przedsiębiorstwa państwowe 2 % (dane z końca 2004 roku). Wydajność pracy w sektorze państwowym w 2005 roku stanowiła zaledwie 25 % wydajności sektora prywatnego, za to płace w sektorze państwowym były o 37 % wyższe niż w sektorze prywatnym.
W 2003 roku na dofinansowanie państwowych gigantów wydano 20, 2 miliarda PLN, z czego 86,5 % pochłonęło górnictwo, które wkrótce na powrót zawiśnie na państwowym garncu domagając się dziesiątek miliardów gdy tylko opadnie koniunktura na węgiel. Wiele miliardów pomocy publicznej pochłonęła grupa PKP mająca ok. 80-tysięczny przerost zatrudnienia przy ok. 120-tysięcznym zatrudnieniu (vide zatrudnienie kolei RENFE w Hiszpanii, o porównywalnej sieci i przewozach) oraz kilkunastomiliardowe długi.
Ratunkiem dla sakwy podatnika jest prywatyzacja odłączająca nosy górników od państwowej sakwy, a kolejarzy do zainteresowania się pasażerem, tylko że słowo to jest w kraju nad Wisłą niemal synonimem oszustwa. Polska powszechna prywatyzacja, tzw. NFI, tworzyła wg słów krytyków "przedsiębiorstwa uspołecznione" z egzotycznymi, kuriozalnymi i eksperymentalnymi formami własności, w których właściciel nie ma prawie żadnej władzy nad jego majątkiem, a akcjonariat często jest rozproszony. Dokonano niemal nigdzie nie spotykanych eksperymentów zamiast prywatyzować firmy tak po prostu, metodą sprawdzoną.
Szczególnie spojrzenie na wskaźnik migracji obywateli do innych krajów (-0.2 migranta na tysiąc mieszkańców w 2004 roku), podający i tak zaniżone dane, każe nas sytuować wśród krajów trzeciego świata, szybko tracących obywateli, w pierwszej kolejności zwykle tych najbardziej wykształconych. Uwzględniając ostatnią 2,2-milionową migrację do krajów Unii Europejskiej (zarówno Brytyjski Home Office jak i inne kraje ujawniły wiarygodne dane na temat migracji Polaków), Polska przebiła wszystkie kraje skupione w OECD.
Na podstawie danych podatkowych szacuje się, że 350 tysięcy (dane oficjalne zarejestrowanych) Polaków osiedliło się na Wyspach Brytyjskich po maju 2004 dołączając do 200tysiecy już tu mieszkających emigrantów. David Coleman, profesor demografii na Oxford University stwierdził że nigdy w historii tego kraju nie napłynęła do niego taka fala migracyjna w tak krótkim czasie, i jest ona 7-krotnie większa niż po wojnach religijnych we Francji. Naukowcy niemieccy są w odróżnieniu od kompletnie tym faktem zaskoczonych Brytyjczyków bardziej pragmatyczni i zawczasu obliczyli iż ponad milion Polaków zalałoby swego zachodniego sąsiada po zniesieniu ograniczeń w podejmowaniu pracy.
Dawny wskaźnik migracji dziś wzrósł prawdopodobnie wg szacunkowych danych autora do -6,7 mieszkańca na każdy tysiąc, co sytuuje nas w gronie rozpadających się krajów trzeciego świata szybko tracących mieszkańców. O ile Polska po okresie komunistycznego totalitaryzmu posiadała spore zasoby kapitału ludzkiego dzięki wysokim nakładom na edukację, ten kapitał dziś szybko ubywa. Faktem powszechnie znanym w pewnych środowiskach jest to iż zwykły robotnik może liczyć na o wiele wyższy standard życia w krajach Unii Europejskiej niż wysokozarabiający manager czy nawet dyrektor, będący na swe nieszczęście mieszkańcem Polski. Emigracja bardzo wykształconych po to by podjąć podstawowe prace wcale więc nie dziwi. Polskę czeka los krajów trzeciego świata, tych afrykańskich państw które nie mogą dorobić się żadnej warstwy inteligencji, bo zaraz ucieka ona z kraju zorientowawszy się co jest grane.
Polska, szybko wysysana z kapitału ludzkiego, wkrótce może przemienić się w kraj trzeciego świata nie tylko pod względem ekonomicznym. Unia Europejska nieco zyska na polskim akcesie- po prostu wyssała lub jeszcze wyssa cały dostępny najlepszy kapitał ludzki uprzednio skrupulatnie przesiawszy go przez sita rekrutacji. Raport "The Economist" pisze o wykształconym kapitale ludzkim z branż w których przepaść płacowa między Polską a Zachodem jest największa. To te branże zostaną wystawione na odpływ kapitału ludzkiego.
Ucieczka mózgów, chociaż nie wprost nazywana, jest w pewnym stopniu opisywana przez polską prasę donoszącą o eksodusie lekarzy etc. Skorzystają na wyjeździe najbardziej wykształceni, ale słabo opłacani uciekinierzy z polskiej rzeczywistości. Nowa emigracja jest przede wszystkim ekonomiczna i brak w niej podtekstów politycznych, jak ongiś, choć dla wielu osób różnice światopoglądowe także mogą odgrywać istotną rolę. Niemniej, skutki tej emigracji dla społeczeństwa także będą przede wszystkim ekonomiczne.
Polska zostanie z tymi którzy z rozmaitych powodów są niemobilni, oraz z tzw. ofiarami socjalnymi, ludźmi którzy nic nie wytwarzają i są balastem dla społeczeństwa. A przecież to właśnie ta grupa często odgrywa decydującą rolę polityczną w Polsce. A w takim składzie warstw społecznych ten kraj będzie wprawdzie europejskim zagłębiem obyczajowego i wszelkiego innego konserwatyzmu, ale także będzie skazany na bankructwo finansowe za jakieś kilkanaście lat.
Już w połowie dekady poniżej granicy ubóstwa sytuowało się 18 % społeczeństwa (2005). W przyszłości nożyce pomiędzy wydatkami socjalnymi i koniecznością wyrwania się w stronę rozwoju po prostu nawet się nie roztworzą. Dramat gospodarczy jest tylko kwestią lat, a natrętna propaganda z instrumentalnym wykorzystaniem mediów publicznych może tutaj niewiele zmienić, szczególnie w odniesieniu do osób wykształconych, zwykle uodpornionych intelektualnie na tego typu propagandę.
Co brakuje w układance faktów tego artykułu, to obiektywna weryfikacja danych o dzisiejszym zaludnieniu Polski. Przeprowadzenie wyrywkowego spisu ludności może pokazać że jedynie np. zamiast 38,6 mln (ostatnio 37,1 mln) deklarowanych mieszkańców Polskę zaludnia jeszcze jedynie np. 35 mln, co przy tym tempie migracji jest jak najbardziej możliwe. Dla niektórych zdegenerowanych miast w stylu Wałbrzycha, Szczecina czy Legnicy, gdzie większość przedwojennej, skomunalizowanej zabudowy spełnia kryteria slamsów, wyniki takich badań nad rzeczywistą liczbą ich mieszkańców mogą być wstrząsem.
Wskaźnik długości życia (ok. 75 lat) również sytuuje Polskę w środku rankingów, przy czym jest ona wyprzedzona przez masę krajów trzeciego świata (Meksyk, Urugwaj, Argentyna etc). Powinniśmy powiedzieć rodakom prawdę- uciekajcie stąd, a zyskacie kilka lat dodatkowego życia. Statystyki nie kłamią- po prostu w innych krajach umrzecie kilka lat później, uciekając stąd zyskacie dodatkowych kilka lat życia. Nie warto? Ale są powody dla których mieszkańcy Polski tego nie usłyszą w mediach.
Polska, jeśli mówić o jakiejś cesze która zdecydowanie go wyróżnia spośród innych krajów tego kontynentu, to jest to z pewnością jego "wiejskość", stanowiąca zresztą swego rodzaju stereotyp tego kraju reprodukowany w jego podręcznikowych opisach uzupełnionych zdjęciem "tradycyjnego rolnika". Jest to uzasadnione niebywale niską stopą urbanizacji: w 2007 roku jedynie 61,5 % ludności mieszkało w miastach (mniej niż np. w Meksyku). W niektórych regionach polski wskaźnik urbanizacji jest rekordowo niski: w miastach mieszka jedynie co trzeci mieszkaniec badanego obszaru.
Dzieje się tak mimo iż rolnictwo daje jedynie ok. 2 % miejsc pracy w rozwiniętych gospodarkach. Wsie są w Polsce siedliskiem ukrytego lub jawnego bezrobocia. Zaledwie 15 % ludności mieszka w dużych miastach (powyżej 250 tys. mieszkańców), 20 % mieszka w średnich miastach (50- 250 tys.), a 65 % ludności mieszka w małych miastach lub na wsi. Na wsi mieszka 38,5 % ludności kraju, co czyni z Polski "wiejskie" zagłębie Europy. Szczególnie dawny zabór rosyjski oraz austriacki cechuje się funkcjonalną monokulturą działalności rolniczej wg funkcjonalnych klasyfikacji obszarów wiejskich. Co ciekawe, tylko 2 % studentów pochodziło z obszarów wiejskich (2002).
Proces urbanizacji wręcz się cofnął o 0,5 procenta w ciągu ostatnich 5 lat. Polskie miasta to w 36,8 % mieszkania socjalne, często przeradzające się w getta osób którym nie powiodło się w życiu. Za getta uchodzić mogą obszary wiejskie posiadające standard mieszkań na poziomie trzeciego świata: jedna trzecia mieszkań na wsi nie miała ubikacji czy łazienki, blisko połowa nie miała centralnego ogrzewania (dane za 2000). W skali kraju 26,3 % substancji mieszkaniowej to mieszkania socjalne. Jedynie 55,2 % mieszkań było prywatne (2002), a w niektórych miastach niemal cała substancja mieszkaniowa jest państwowa, często będąc już slumsem. Prywatyzacja mieszkań jest prowadzona wg nigdzie indziej nie stosowanych rozwiązań, sprzedaje się poszczególne pomieszczenia w budynkach zamiast całych nieruchomości. Tworzenie wspólnot mieszkaniowych raczej trudno uznać za prywatyzację.
Pod względem liczby samobójstw w stosunku do liczby mieszkańców Polska zajmuje bardzo wysoką 22 pozycję na blisko 100 badanych krajów. Kilkadziesiąt razy niższe wskaźniki ma Jamajka i niektóre kraje arabskie, kilkanaście razy niższe ma wiele krajów III świata. Najszczęśliwszym narodem świata okazała się być Szwajcaria; tuż za nią uplasowały się Dania, Szwecja, Irlandia, Stany Zjednoczone oraz Wielka Brytania.
Wskaźnik Gini, pokazujący nierówność dochodów, pokazuje że Polska sytuuje się w gronie krajów umiarkowanej redystrybucji dochodów. Najbardziej egalitarne kraje dziesiejszego świata to Dania, Japonia, Szwecja, Belgia i Czechy licząc wg wpółczynnika Gini. Wskaźnik Gini dla Polski jest o około 30 % wyższy niż dla Czech, Węgier czy Słowacji. Polska to kraj nierówności społecznych. Nie znaczy to wcale że podatki dla zamożnych w Polsce są zbyt niskie, o nie. To znaczy równie dobrze że podatki są marnowane np. na utrzymanie mamutów gospodarki i państwowych niewydajnych monopoli zamiast zamykać dysproporcje społeczne, wyrównywać dostęp do nauki, edukacji, miejsc pracy, co jest celem polityki rządów wielu krajów.
Inne, alternatywne wskaźniki ekonomiczne i jakości życia są promowane m.in. przez środowiska ekologów, i są to: Genuine Progress Indicator, Gross National Happiness, a także wskaźniki wzrostu ekologicznego: Wskaźnik Zrównoważonego Dobrobytu Ekonomicznego (Index of Sustainable Economic Welfare) czy Wskaźnik Zrównoważonego Dochodu Narodowego (Sustainable National Income). Wg mocno krytykowanego wskaźnika szczęśliwości HPI polska lokuje się na początku dolnej ćwierci ze 114. pozycją na 178 badanych krajów. por. http://en.wikipedia.org/wiki/Happy_Planet_Index
Mimo chęci skorzystania z innych wskaźników w tej analizie, wszystkie one są na razie mocno dyskutowanymi luźnymi koncepcjami alternatywnych metod mierzenia dobrobytu ludności i nie są na tyle wykształcone by znaleźć już użycie praktyczne. Jeśli nawet są używane, są wskaźnikami bardzo złożonymi, i obliczono ich wartości tylko dla kilku wybranych krajów.
Można oczywiście narzekać że mierzenie wzrostu gospodarczego metodą badania zmian PKB jest złudne (istotnie, wzrost PKB odzwierciedla także np. rozpad więzi rodzinnych i przyjacielskich, wskutek których na rynku odbywa się więcej transakcji finansowych) ale tak szczerze mówiąc, nie ma powszechnie stosowanych innych alternatywnych wskaźników.
Mierzenie PKB nie uwzględnia jakości opieki zdrowotnej, lub dostępu do nauki. Twierdzenie że PKB mimo wszystko odzwierciedla te dane jest spekulacją, ponieważ wpływ lepszej edukacji czy opieki zdrowotnej na wzrost PKB, jeśli w ogóle ma miejsce, to może wystąpić dopiero w bardzo długim okresie czasu od wystąpienia problemów. PKB nie mierzy też nierówności między obywatelami i rozwarstwienia społecznego, pomija zniszczenie środowiska które przecież radykalnie ogranicza dobrobyt przyszłych pokoleń. Argumenty że PKB tylko bardzo ogólnie i niedokładnie odwzorowuje poziom dobrobytu, są uzasadnione. Niemniej, to właśnie PKB często jest jedyną mierzalną wartością dla krajów na takim poziomie rozwoju jak Polska.
Spojrzenie w podziały intermodalne (ile osób podróżuje daną gałęzią transportu) pozwala stwierdzić ogromny upadek energooszczędnego transportu zbiorowego w Polsce, szczególnie widoczny jest relatywnie największy w Europie upadek kolei. Wskaźnik liczby podróży koleją na mieszkańca rocznie jest już tak niski jak w krajach niemal zupełnie pozbawionych sieci kolejowej- Litwie i Grecji. Roczne przewozy koleją przypadające na mieszkańca w Polsce (roczna liczba podróży) są trzykrotnie niższe niż w Czechach lub RFN.
Podczas opracowywania tego tematu w przedwojennej literaturze można było natrafić na dawne mapy kolejowe. Sieć kolejowa tworzyła ongiś subsydiowany co prawda system umożliwiający zamianę opartych na rolnictwie obszarów wiejskich w idylliczne, willowe i spokojne osiedla podmiejskie, których większość mieszkańców dojeżdżała koleją do głównych ośrodków regionu. To właśnie wygodna i w miarę niezawodna kolej stanowiła (subwencjonowaną co prawda) infrastrukturę dzięki której możliwe było wyrównanie dysproporcji między wsią a miastem i przeorientowanie jej z rolnictwa na inne kierunki rozwoju. Dziś ten środek transportu, w porównaniu z krajami Europy Zachodniej, w Polsce w zasadzie nie istnieje, pomijając jakieś szczątkowe usługi o skandalicznej jakości przeznaczone dla najuboższej części społeczeństwa.
W Polsce to właśnie linie kolejowe w obszarach wiejskich zniszczono zwykle bezpowrotnie, mimo że w Czechach czy na Węgrzech ich losy potoczyły się skrajnie odmiennie. Czechy mają dziś sieć kolejową o gęstości równej Szwajcarii, obsługiwaną często kursującymi energooszczędnymi szynobusami obsługującymi aż połowę całego ruchu na kolejach. W Polsce zwykle rozkradziono nawet szyny. "Małpy ukradły zegarek"- tak podsumował los kolei w Polsce jeden z badaczy.
Rolę podstawowego środka transportu regionalnego przejęły znane z krajów trzeciego świata "busy" kursujące zwykle bez oficjalnych rozkładów, które często stanowią jedyny środek transportu publicznego w regionach wschodniej Polski. Skrajnie nieudolne przekształcenia własnościowe, albo ich brak, sprawiły że w wielu regionach niemal nie ma już dziś jakiejkolwiek formy transportu zbiorowego typowej dla krajów Europy Zachodniej, a niezreformowane przedsiębiorstwa PKS są na krawędzi bankructwa.
Koleje i drogi to infrastruktura wcześniejszej fali. Nowa fala infrastruktury- Internet, także niemożebnie kuleje. Nasycenie siecią telekomunikacyjną w Polsce długo utrzymywało się na poziomie 78 podłączeń/100 mieszkańców (zsumowana ilość linii telefonicznych, linii dostępu do ISDN oraz abonentów sieci komórkowych/ 100 mieszkańców) jeszcze kilka lat temu było niemal najniższe w Europie, gorzej wypadła tylko Turcja. Ponad 75 % populacji Danii czy Szwecji posiada w domu stale łącze,.
Rząd opowiada historie z gatunku finansowego science-fiction na temat planów budowy sieci kolei dużych prędkości w Polsce. Tymczasem dziś liczba podróży koleją na mieszkańca rocznie, podstawowy wskaźnik dla tego rynku, to 1/3 wartości czeskiej czy niemieckiej, 1/10 szwajcarskiej. Czasy podróży są nieporównywalnie gorsze niż na najzupełniej tradycyjnej kolei przedwojennej. Podróż z Bytomia do Berlina "Latającym Ślązakiem" w 1939 roku zajmowała 4 godz. 30 minut, dziś zajmuje 9 godzin i 24 minuty w najszybszym wariancie. Dawna superszybka Kolej Wschodnia, którą sunęły "Nord Expresy" do stolic państw bałtyckich, jest ruiną. Z Chojnic do Berlina podróż zajmowała 3 godziny 45 minut, z Gorzowa do Berlina czas podróży wynosił 1 godz. 35 minut, a z Piły do Berlina 2 godz. 46 minut. Dziś jest to co najmniej dwukrotnie dłużej, nie wspominając o znikomej ilości połączeń.
Przedwojenna kolejowa podróż do Wilna z Warszawy (423 km) zajmowała 5 godzin 25 minut "Latającym Wilnianinem". Dziś jest to 9 godzin z prędkością ok. 60 km/h., a zamiast kolei podstawia się już tylko zwykły autobus drogowy... zwany "kolejowym". O ile w 1938 roku trasę Warszawa- Łódź kolej pokonywała w czasie poniżej 60 minut (w 1936 roku było to 72 minuty), dziś jest to 88 minut w najszybszym wariancie, mimo wielusetmilionowej modernizacji linii i zakupu nowego taboru. Na trasie do Poznania obecny czas przejazdu najszybszych składów jest tylko o 10-20 minut szybszy niż w 1939 roku, a większość pociągów jeździ nawet wolniej niż przed wojną.
Trasa Berlin-Gdańsk zajmuje dziś 2-krotnie dłużej niż przedwojenną "Koleją Wschodnią" i jej luksusowymi ekspresami w stylu "Nord Expresu", tak samo trasa Berlin- Wrocław przedwojennym "Latającym Wrocławiakiem", kiedy to podróż trwała 2 godz. 34 minuty podczas gdy obecnie 335 km między Berlinem a Wrocławiem jedyny pociąg (wówczas kursowało ich 14 w każdym kierunku) pokonuje w 5 godzin 54 minuty, osiągając średnio 59 km/h. Przedwojenne pociągi odcinek Opole- Wrocław szybkie pociągi pokonywały w 40 minut, i jest to, mimo kosztującej setki milionów złotych modernizacji tej linii do 160 km/h, czas do dziś niepokonany.
Odcinek Wrocław- Legnica przed wojną pokonywano wg niektórych źródeł w 30 minut, ponad dwukrotnie szybciej niż obecnie, także po rzekomej modernizacji tej linii do 160 km/h. Niedawno zakończona modernizacja linii Warszawa- Siedlce (88 km) do 160 km/h także nie odbiła się w czasie przejazdu, który powinien wynosić 37 minut, a jest mimo miliardowej inwestycji dłuższy (1 godz. minut najszybszym połączeniem).
Linia Zakopane- Kraków (147 km torami) dziś jest pokonywana w czasie średnio 3 godzin i 30 minut mimo że przed wojną jej pokonanie lukstorpedą zajmowało wg jednego z posłów podobno 1 godz. 15 minut, a wg innych danych podróż ta zajmowała 132 minuty, a wg jeszcze innych 2 godz. 50 minut. W 1936 roku Lux-torpeda przejechała ta trasę w 2 godz. 18 minut. Dziś jest to nawet 4 godz, a w porywach 3 godz. 16 minut ekspresem, mimo że na tego typu linii możliwe jest osiągnięcie czasu przejazdu 1 godz. 30 minut bez jakiejś specjalnie zaawansowanej technologii. Podróż Lukstorpedą na trasie Warszawa-Zakopane wg przedwojennych obliczeń zajmować miała 4,5 godziny, a dziś trwa ona o 3 godziny dłużej mimo budowy nowej linii CMK dostosowanej miejscami do prędkości 250 km/h.
Podróż Warszawa-Lwów zajmowała przed wojną mniej niż 4 godziny, dziś zajmuje ponad 11 godzin (a 15 godzin pociągiem bezpośrednim). Podobnych przypadków można mnożyć. Przy poszukiwaniu danych na ten temat natknąć się można na fascynującą pamięć lokalnych społeczności na temat błyszczących pociągów o opływowych kształtach - tych lux- torped sprzed 70 lat, wspominanych częstokroć z łzami w oczach... Luxtorpedy kursowały na liniach Warszawa- Gliwice, Kraków- Krynica, Warszawa- Augustów, Tarnów- Kraków-Katowice, Warszawa- Radom- Kielce- Kraków, Warszawa-Częstochowa- Katowice, Warszawa- Stalowa Wola etc.
Przed wojną dziś rozkradziona przez złomiarzy linia szybkiej kolei z Górnego Śląska przez Lubsko w woj. Lubuskiem (notabene dziś miasto-ruina z fabrykami i dawnymi pałacami rozkradzionymi dla złomu i cegieł) do Berlina i dalej do Hamburga pozwalała pociągom rozkładowym na podróż z prędkością 160 km/h, przy czym średnia prędkość przejazdu pomiędzy miastami wynosiła 126 km/h. Na liniach regionalnych pod Wrocławiem średnia prędkość podróży sięgała 140- 160 km/h (m.in. na linii do Jaworzyny).
Spójrzmy jak ma się sprawa po 70 latach. Sztandarowa trasa kraju, pomiędzy dwoma największymi aglomeracjami Warszawa- Katowice, to podróż najszybszym połączeniem ze średnią prędkością 86 km/h (pociąg IC Korfanty, podobna prędkość jest na trasie z Warszawy do Krakowa), zresztą ostatni szybki pociąg na tej trasie odjeżdża o godz. 16. Trasę Bielsko Biała- Warszawa pokonuje się dziś z prędkością 75 km/h. Świnoujście Port- Warszawa Centralna? Średnia prędkość na tej trasie to 85 km/h. Warszawa-Białystok? Średnia prędkość to 69 km/h. Warszawa--Lublin linią kolei nadwiślańskiej? Średnia prędkość pociągu TLK to 65 km/h, mimo że podobno ongiś kursowały tą trasą superszybkie luxtorpedy.
Podróż koleją Warszawsko- Wiedeńską do Wiednia odbywa się raz dziennie z średnią prędkością 74 km na godzinę. Najszybszy Intercity do Poznania osiąga średnią prędkość 100 km/h, podobnie jak ekspres jadący do Wrocławia okrężną drogą przez Poznań, dłuższą o 170 km niż trasa na skróty, osiągający średnio 89 km/h, (inny pociąg Intercity trasą przez Opole podróżuje do Warszawy średnio 74 km/godz.) i to mimo milionów przeznaczanych na modernizacje. Mimo że pomysłów na zamknięcie dziur w polskiej sieci kolejowej nie brakuje, a koszty stworzenia połączenia zwykłą linią szacowano na kilkaset mln, nikt jednak nawet nie nosi się z zamiarem definitywnego zamknięcia brakujących od II wojny ogniw, poza oderwanymi od finansowej rzeczywistości pomysłami kolei KDP.
Trasa Warszawa-Bydgoszcz pociągami TLK oznacza przejazd z prędkością 75 km/h. Podróż pociągiem ekspresowym do Zielonej Góry to średnia prędkość 81 km/h, przy czym ostatnia godzina podróży to męczarnia ze średnią prędkością nieco ponad 30 km/h. Podróż pociągiem IC Artus z Warszawy do Gdyni zajmuje jeszcze więcej czasu- średnia prędkość to 64 km/h. Podróż z Warszawy do Pragi Czeskiej odbywa się z prędkością 76 km/h. Do Bazylei warszawski pociąg rozpędza się do prędkości średniej 89 km/h. Do Moskwy z Warszawy pociągi rozpędzają się średnio do 74 km/h.
Najgorzej jest na trasach do miast innych niż Warszawa. Tam "dobre" pociągi nie jeżdżą wcale, a jeżeli już, to z komicznymi prędkościami. Nazwany "Intercity" pociąg Kraków- Berlin rozpędza się między tymi dwoma miastami do średniej prędkości 59 km/h. Z Krakowa do Kijowa jedyny pociąg dziennie rozbija się z prędkością 60 km/h. Rozmaite "ekspresy" i "Intercity" rozpędzają się między Zakopanem a Krakowem do średnio 38- 40 km/h. Z Krakowa do Ostrawy średnia prędkość pociągu "Intercity" to 48 km/h. Są to prędkości pociągów osobowych, a nie pospiesznych, "ekspresów", lub "Intercity" jak ktoś je miejscami przesadnie ponazywał.
Od lat mówi się o konieczności stworzenia szybszych połączeń. Tymczasem padają pomysły których efektywność ekonomiczna jest co najmniej wątpliwa- wymagają ogromnych inwestycji infrastrukturalnych, niekoniecznie mających uzasadnienie w skróceniu czasu przejazdu, a energochłonność na pasażera powyżej 220 km/h jest nawet większa niż w przypadku samochodu osobowego czy samolotu, z uwagi na ogromne opory powietrza. Jeśli policzymy koszt skrócenia o minutę czasu podróży różnymi metodami (nowe torowiska versus pociągi z wychylnym pudłem, etc) to koleje dużych prędkości niekoniecznie wiodą prym.
I zwykłe linie można dostosować do prędkości 220 km/h, co zrobiono czy to w Szwecji, czy Wielkiej Brytanii, na potęgę korzystając z taboru z pudłem wychylnym. Szwedzi podają koszty dostosowania linii do taboru z wychylnym pudłem na 1,5 -2 mln PLN za kilometr. W Polsce, nie wiedzieć czemu, pochłania to kilkakrotnie więcej, a ewentualne efekty są z reguły marnowane. Obecny pomysł kolei dużych prędkości jest nie wart komentarza- ma charakter czysto polityczny.
Ekonomia? Ekonomistów zwykle się nawet nie pyta o zdanie... Tak jak przed wojną za dyktatury etatystycznej sanacji, nasz rząd woli współpracować z inżynierami, jak ongiś z inż. Kwiatkowskim. Także w kwestii kolei to zafascynowani tą technologią inżynierowie mają dziś najwięcej do powiedzenia, a nie ekonomiści, których zdania nikt z rządu nawet nie wysłuchał.
Adam Fularz
Wskaźnik Jakości Życia składa się z: PKB na 1 osobę w przeliczeniu na siłę nabywczą, oczekiwanej długości życia, oceny stabilności politycznej i bezpieczeństwa, wskaźnika rozwodów, wskaźnika życia wspólnotowego (uczęszczania do kościoła lub związków zawodowych), wskaźnika klimatu (rozróżnia się pomiędzy klimatami gorącym i zimnym), poziomu bezrobocia, wskaźnika wolności politycznych i wskaźnika równości płci. (por. http://www.economist.com/media/pdf/QUALITY_OF_LIFE.pdf ).
Wskaźnik HDI, czyli liczony na podstawie wielu składowych danych tzw. Wskaźnik Rozwoju Ludzkiego lub inaczej Wskaźnik Rozwoju Społeczeństwa, pokazuje iż Polska sytuuje się na 37.pozycji (poprzednio na 36. pozycji) wśród 177 badanych krajów. Prześcignęły nas takie kraje jak Sułtanat Brunei, Barbados czy Katar. Minimalnie wyprzedziliśmy Chile, Bahrajn i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wskaźnik ten składa sie z syntezy takich danych jak oczekiwana długość życia przy narodzeniu, średnia ważona odsetka dorosłych umiejących czytać i pisać oraz odsetka skolaryzacji na wszystkich poziomach edukacji, poziom analfabetyzmu, produkt krajowy brutto per capita, liczba łóżek szpitalnych na 1000 mieszkańców. Tutaj jeszcze wypadamy dobrze, tzn. drugoświatowo, ale to tylko dzięki kapitałowi ludzkiemu- spadkowi po minionym reżimie.
Natomiast w kwestiach czysto gospodarczych jesteśmy dnem spośród krajów Unii Europejskiej, będąc jej zagłębiem ubóstwa- biedniejsze są tylko Rumunia i kontrolowana przez mafię Bułgaria. Wg wielkości Produktu Krajowego Brutto w przeliczeniu na głowę mieszkańca, czyli podstawowej miary dobrobytu, Polska jest na 50 miejscu spośród ponad 220 badanych krajów, sytuując się raczej pośrodku rankingu. Polskę o kilka długości wyprzedziło wiele krajów uznawanych powszechnie za kraje trzeciego świata, w tym o połowę zamożniejsza dawna polska kolonia, podległa ongiś księciom inflanckim, dziś niezależne państewko słynące z piłki nożnej i muzyki soca- wyspiarskie państwo Trynidad i Tobago. Wyprzedzają nas Zjedn. Emiraty Arabskie, Tajwan, Katar, Brunei, Barbados, Wyspy Bahamy, Libia, Oman.
por. http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_GDP_(nominal)_per_capita
Polskę w dziedzinie gospodarki liczonej wg parytetu siły nabywczej (PKB na mieszkańca) dogniły tuzy trzeciego świata: Gwinea Równikowa, a przegoniły takie kraje jak Botswana, Antiqua i Barbuda czy Arabia Saudyjska. W tym rankingu wygrywa nawet dawna polska kolonia podlegająca jako lenno królom Rzeczpospolitej, czyli skolonizowane ongiś przez książąt Kurlandii egzotyczne wyspy Trynidad i Tobago. por. http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_GDP_(PPP)_per_capita
Czechy pod względem wielkości PKB wg siły nabywczej są lepsze od Polski o 49 %, Estonia i Słowacja o około 45 %, Węgry o jakieś 25%, Litwa i Łotwa wyprzedzają nas o około 10 %. Dogania nas Rosja, różnica wynosi kilkanaście procent. Jak oblicza raport "The Economist", pozostałe 8 krajów postkomunistycznych które wraz z nami przystąpiły do Unii Europejskiej w 2004 roku są średnio o 50 procent zamożniejsze.
Wg danych CIA na temat PKB na głowę mieszkańca mierzonego siłą nabywczą, prześciga nas Puerto Rico, Seszele, Polinezja Francuska, Aruba. Polska jest obecnie na poziomie rozwoju Antyli Holenderskich, i ma się tylko o 1/3- 1/4 lepiej od Chile, Gabonu, Argentyny i Wenezueli.
Pod względem wzrostu PKB Polska z 3,4 % wzrostem w 2005 roku miejscowi się na 77 miejscu na 171 badanych państw świata, czyli w bliżej połowy rankingu. Z krajów postkomunistycznych wyprzedziły nas w 2005 roku m.in. Czechy (5,8 % wzrostu PKB ), Łotwa (10,8 % wzrostu PKB ) oraz Estonia (10 % wzrostu). Polski rekord ubóstwa notuje woj. Lubelskie, biedniejsze od rumuńskiego regionu Centru, ale po wstąpieniu Bułgarii i Rumunii straciło palmę pierwszeństwa i jest dziś 11. najbiedniejszym regionem Unii.
Zadłużenie zagraniczne Polski wynosiło 27,25 % Produktu Krajowego Brutto (dane dla 2004 roku). W liczbach bezwzględnych było to 15 tys. PLN na mieszkańca. por. http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_external_debt
Oczywiście tajemnicą poliszynela w pewnych środowiskach jest fakt że nawet przy bardzo wysokim wzroście gospodarczym wielkich szans na dogonienie reszty świata w przeciągu najbliższego półwiecza nie mamy. Zamykanie tej dzielącej przepaści także stoi pod znakiem zapytania z powodu tego iż reszta świata nie stoi w miejscu ale rozwija się, i to często dużo szybciej niż Polska, wobec czego ta przepaść może się jedynie pogłębić. Estonia startowała do przemian z PKB na mieszkańca wynoszącym 2000 USD w 1987 r., Polska natomiast z PKB na mieszkańca aż trzykrotnie większym! (źródło: http://www.heritage.org/Research/WorldwideFreedom/bg2060.cfm )
Ba, wystarczy spojrzeć na wykresy rozwoju gospodarczego takich krajów jak Hiszpania czy Niemcy by stwierdzić że szans nie mamy żadnych nawet w doganianiu Węgier czy Czech. W latach 1999- 2004 średni wzrost gospodarczy w pozostałych 8 krajach postkomunistycznych które wstępowały wraz z Polską do UE wyniósł 5 %, natomiast w Polsce zaledwie 3,4 % (dane wg raportu "The Economist" z maja 2006). Dystans nie tylko się nie kurczy, ale i wciąż powiększa. Jacek Śliwerski zresztą przygotował stosowne zestawienie graficzne rozwoju Korei Płd, Hiszpanii i Polski:
W światowych rankingach konkurencyjności z 2008 roku przygotowanych przez World Economic Forum (http://www.weforum.org) Polska zajmuje bardzo daleką 53-szą pozycję, za Indiami, Chinami, Botswaną, Rosją, i zaliczyliśmy spadek o dwa oczka od 2005 roku. Na naszej odległej pozycji sytuujemy się za Indiami, Jordanią, Barbadosem, od wysokich pozycji Omanu, Barajnu, Brunei czy Puerto Rico dzieli nas sporo punktów. Od Czech czy Estonii dzieli nas kilkanaście pozycji. por. http://www.weforum.org/pdf/gcr/2008/rankings.pdf
20 lat po obaleniu minionego ustroju rząd wciąż posiada 397 jednoosobowych spółek skarbu państwa (koniec 2007) oraz częściowo kontroluje dalsze 840 spółek z częściowym udziałem skarbu państwa. Na koniec czerwca 2006 r. rząd posiadał większość udziałów w 578 spółkach. O ich wydolności krążą legendy, takie jak o pewnym oddziale państwowej firmy który markował działalność na rynku mimo iż w istocie jego kilkudziesięciu pracowników przez ponad rok nie miało jakiegokolwiek zajęcia poza pobieraniem państwowej pensji. Przez 3 lata ubyło ledwie kilkadziesiąt jednoosobowych spółek skarbu państwa.
Na koniec czerwca 2006 funkcjonowało jeszcze 965 przedsiębiorstw państwowych, o których zwykle bardzo niskiej sprawności zarządczej krążą legendy. Spółki Skarbu Państwa zatrudniały 8 % ogółu zatrudnionych, a przedsiębiorstwa państwowe 2 % (dane z końca 2004 roku). Wydajność pracy w sektorze państwowym w 2005 roku stanowiła zaledwie 25 % wydajności sektora prywatnego, za to płace w sektorze państwowym były o 37 % wyższe niż w sektorze prywatnym.
W 2003 roku na dofinansowanie państwowych gigantów wydano 20, 2 miliarda PLN, z czego 86,5 % pochłonęło górnictwo, które wkrótce na powrót zawiśnie na państwowym garncu domagając się dziesiątek miliardów gdy tylko opadnie koniunktura na węgiel. Wiele miliardów pomocy publicznej pochłonęła grupa PKP mająca ok. 80-tysięczny przerost zatrudnienia przy ok. 120-tysięcznym zatrudnieniu (vide zatrudnienie kolei RENFE w Hiszpanii, o porównywalnej sieci i przewozach) oraz kilkunastomiliardowe długi.
Ratunkiem dla sakwy podatnika jest prywatyzacja odłączająca nosy górników od państwowej sakwy, a kolejarzy do zainteresowania się pasażerem, tylko że słowo to jest w kraju nad Wisłą niemal synonimem oszustwa. Polska powszechna prywatyzacja, tzw. NFI, tworzyła wg słów krytyków "przedsiębiorstwa uspołecznione" z egzotycznymi, kuriozalnymi i eksperymentalnymi formami własności, w których właściciel nie ma prawie żadnej władzy nad jego majątkiem, a akcjonariat często jest rozproszony. Dokonano niemal nigdzie nie spotykanych eksperymentów zamiast prywatyzować firmy tak po prostu, metodą sprawdzoną.
Szczególnie spojrzenie na wskaźnik migracji obywateli do innych krajów (-0.2 migranta na tysiąc mieszkańców w 2004 roku), podający i tak zaniżone dane, każe nas sytuować wśród krajów trzeciego świata, szybko tracących obywateli, w pierwszej kolejności zwykle tych najbardziej wykształconych. Uwzględniając ostatnią 2,2-milionową migrację do krajów Unii Europejskiej (zarówno Brytyjski Home Office jak i inne kraje ujawniły wiarygodne dane na temat migracji Polaków), Polska przebiła wszystkie kraje skupione w OECD.
Na podstawie danych podatkowych szacuje się, że 350 tysięcy (dane oficjalne zarejestrowanych) Polaków osiedliło się na Wyspach Brytyjskich po maju 2004 dołączając do 200tysiecy już tu mieszkających emigrantów. David Coleman, profesor demografii na Oxford University stwierdził że nigdy w historii tego kraju nie napłynęła do niego taka fala migracyjna w tak krótkim czasie, i jest ona 7-krotnie większa niż po wojnach religijnych we Francji. Naukowcy niemieccy są w odróżnieniu od kompletnie tym faktem zaskoczonych Brytyjczyków bardziej pragmatyczni i zawczasu obliczyli iż ponad milion Polaków zalałoby swego zachodniego sąsiada po zniesieniu ograniczeń w podejmowaniu pracy.
Dawny wskaźnik migracji dziś wzrósł prawdopodobnie wg szacunkowych danych autora do -6,7 mieszkańca na każdy tysiąc, co sytuuje nas w gronie rozpadających się krajów trzeciego świata szybko tracących mieszkańców. O ile Polska po okresie komunistycznego totalitaryzmu posiadała spore zasoby kapitału ludzkiego dzięki wysokim nakładom na edukację, ten kapitał dziś szybko ubywa. Faktem powszechnie znanym w pewnych środowiskach jest to iż zwykły robotnik może liczyć na o wiele wyższy standard życia w krajach Unii Europejskiej niż wysokozarabiający manager czy nawet dyrektor, będący na swe nieszczęście mieszkańcem Polski. Emigracja bardzo wykształconych po to by podjąć podstawowe prace wcale więc nie dziwi. Polskę czeka los krajów trzeciego świata, tych afrykańskich państw które nie mogą dorobić się żadnej warstwy inteligencji, bo zaraz ucieka ona z kraju zorientowawszy się co jest grane.
Polska, szybko wysysana z kapitału ludzkiego, wkrótce może przemienić się w kraj trzeciego świata nie tylko pod względem ekonomicznym. Unia Europejska nieco zyska na polskim akcesie- po prostu wyssała lub jeszcze wyssa cały dostępny najlepszy kapitał ludzki uprzednio skrupulatnie przesiawszy go przez sita rekrutacji. Raport "The Economist" pisze o wykształconym kapitale ludzkim z branż w których przepaść płacowa między Polską a Zachodem jest największa. To te branże zostaną wystawione na odpływ kapitału ludzkiego.
Ucieczka mózgów, chociaż nie wprost nazywana, jest w pewnym stopniu opisywana przez polską prasę donoszącą o eksodusie lekarzy etc. Skorzystają na wyjeździe najbardziej wykształceni, ale słabo opłacani uciekinierzy z polskiej rzeczywistości. Nowa emigracja jest przede wszystkim ekonomiczna i brak w niej podtekstów politycznych, jak ongiś, choć dla wielu osób różnice światopoglądowe także mogą odgrywać istotną rolę. Niemniej, skutki tej emigracji dla społeczeństwa także będą przede wszystkim ekonomiczne.
Polska zostanie z tymi którzy z rozmaitych powodów są niemobilni, oraz z tzw. ofiarami socjalnymi, ludźmi którzy nic nie wytwarzają i są balastem dla społeczeństwa. A przecież to właśnie ta grupa często odgrywa decydującą rolę polityczną w Polsce. A w takim składzie warstw społecznych ten kraj będzie wprawdzie europejskim zagłębiem obyczajowego i wszelkiego innego konserwatyzmu, ale także będzie skazany na bankructwo finansowe za jakieś kilkanaście lat.
Już w połowie dekady poniżej granicy ubóstwa sytuowało się 18 % społeczeństwa (2005). W przyszłości nożyce pomiędzy wydatkami socjalnymi i koniecznością wyrwania się w stronę rozwoju po prostu nawet się nie roztworzą. Dramat gospodarczy jest tylko kwestią lat, a natrętna propaganda z instrumentalnym wykorzystaniem mediów publicznych może tutaj niewiele zmienić, szczególnie w odniesieniu do osób wykształconych, zwykle uodpornionych intelektualnie na tego typu propagandę.
Co brakuje w układance faktów tego artykułu, to obiektywna weryfikacja danych o dzisiejszym zaludnieniu Polski. Przeprowadzenie wyrywkowego spisu ludności może pokazać że jedynie np. zamiast 38,6 mln (ostatnio 37,1 mln) deklarowanych mieszkańców Polskę zaludnia jeszcze jedynie np. 35 mln, co przy tym tempie migracji jest jak najbardziej możliwe. Dla niektórych zdegenerowanych miast w stylu Wałbrzycha, Szczecina czy Legnicy, gdzie większość przedwojennej, skomunalizowanej zabudowy spełnia kryteria slamsów, wyniki takich badań nad rzeczywistą liczbą ich mieszkańców mogą być wstrząsem.
Wskaźnik długości życia (ok. 75 lat) również sytuuje Polskę w środku rankingów, przy czym jest ona wyprzedzona przez masę krajów trzeciego świata (Meksyk, Urugwaj, Argentyna etc). Powinniśmy powiedzieć rodakom prawdę- uciekajcie stąd, a zyskacie kilka lat dodatkowego życia. Statystyki nie kłamią- po prostu w innych krajach umrzecie kilka lat później, uciekając stąd zyskacie dodatkowych kilka lat życia. Nie warto? Ale są powody dla których mieszkańcy Polski tego nie usłyszą w mediach.
Polska, jeśli mówić o jakiejś cesze która zdecydowanie go wyróżnia spośród innych krajów tego kontynentu, to jest to z pewnością jego "wiejskość", stanowiąca zresztą swego rodzaju stereotyp tego kraju reprodukowany w jego podręcznikowych opisach uzupełnionych zdjęciem "tradycyjnego rolnika". Jest to uzasadnione niebywale niską stopą urbanizacji: w 2007 roku jedynie 61,5 % ludności mieszkało w miastach (mniej niż np. w Meksyku). W niektórych regionach polski wskaźnik urbanizacji jest rekordowo niski: w miastach mieszka jedynie co trzeci mieszkaniec badanego obszaru.
Dzieje się tak mimo iż rolnictwo daje jedynie ok. 2 % miejsc pracy w rozwiniętych gospodarkach. Wsie są w Polsce siedliskiem ukrytego lub jawnego bezrobocia. Zaledwie 15 % ludności mieszka w dużych miastach (powyżej 250 tys. mieszkańców), 20 % mieszka w średnich miastach (50- 250 tys.), a 65 % ludności mieszka w małych miastach lub na wsi. Na wsi mieszka 38,5 % ludności kraju, co czyni z Polski "wiejskie" zagłębie Europy. Szczególnie dawny zabór rosyjski oraz austriacki cechuje się funkcjonalną monokulturą działalności rolniczej wg funkcjonalnych klasyfikacji obszarów wiejskich. Co ciekawe, tylko 2 % studentów pochodziło z obszarów wiejskich (2002).
Proces urbanizacji wręcz się cofnął o 0,5 procenta w ciągu ostatnich 5 lat. Polskie miasta to w 36,8 % mieszkania socjalne, często przeradzające się w getta osób którym nie powiodło się w życiu. Za getta uchodzić mogą obszary wiejskie posiadające standard mieszkań na poziomie trzeciego świata: jedna trzecia mieszkań na wsi nie miała ubikacji czy łazienki, blisko połowa nie miała centralnego ogrzewania (dane za 2000). W skali kraju 26,3 % substancji mieszkaniowej to mieszkania socjalne. Jedynie 55,2 % mieszkań było prywatne (2002), a w niektórych miastach niemal cała substancja mieszkaniowa jest państwowa, często będąc już slumsem. Prywatyzacja mieszkań jest prowadzona wg nigdzie indziej nie stosowanych rozwiązań, sprzedaje się poszczególne pomieszczenia w budynkach zamiast całych nieruchomości. Tworzenie wspólnot mieszkaniowych raczej trudno uznać za prywatyzację.
Pod względem liczby samobójstw w stosunku do liczby mieszkańców Polska zajmuje bardzo wysoką 22 pozycję na blisko 100 badanych krajów. Kilkadziesiąt razy niższe wskaźniki ma Jamajka i niektóre kraje arabskie, kilkanaście razy niższe ma wiele krajów III świata. Najszczęśliwszym narodem świata okazała się być Szwajcaria; tuż za nią uplasowały się Dania, Szwecja, Irlandia, Stany Zjednoczone oraz Wielka Brytania.
Wskaźnik Gini, pokazujący nierówność dochodów, pokazuje że Polska sytuuje się w gronie krajów umiarkowanej redystrybucji dochodów. Najbardziej egalitarne kraje dziesiejszego świata to Dania, Japonia, Szwecja, Belgia i Czechy licząc wg wpółczynnika Gini. Wskaźnik Gini dla Polski jest o około 30 % wyższy niż dla Czech, Węgier czy Słowacji. Polska to kraj nierówności społecznych. Nie znaczy to wcale że podatki dla zamożnych w Polsce są zbyt niskie, o nie. To znaczy równie dobrze że podatki są marnowane np. na utrzymanie mamutów gospodarki i państwowych niewydajnych monopoli zamiast zamykać dysproporcje społeczne, wyrównywać dostęp do nauki, edukacji, miejsc pracy, co jest celem polityki rządów wielu krajów.
Inne, alternatywne wskaźniki ekonomiczne i jakości życia są promowane m.in. przez środowiska ekologów, i są to: Genuine Progress Indicator, Gross National Happiness, a także wskaźniki wzrostu ekologicznego: Wskaźnik Zrównoważonego Dobrobytu Ekonomicznego (Index of Sustainable Economic Welfare) czy Wskaźnik Zrównoważonego Dochodu Narodowego (Sustainable National Income). Wg mocno krytykowanego wskaźnika szczęśliwości HPI polska lokuje się na początku dolnej ćwierci ze 114. pozycją na 178 badanych krajów. por. http://en.wikipedia.org/wiki/Happy_Planet_Index
Mimo chęci skorzystania z innych wskaźników w tej analizie, wszystkie one są na razie mocno dyskutowanymi luźnymi koncepcjami alternatywnych metod mierzenia dobrobytu ludności i nie są na tyle wykształcone by znaleźć już użycie praktyczne. Jeśli nawet są używane, są wskaźnikami bardzo złożonymi, i obliczono ich wartości tylko dla kilku wybranych krajów.
Można oczywiście narzekać że mierzenie wzrostu gospodarczego metodą badania zmian PKB jest złudne (istotnie, wzrost PKB odzwierciedla także np. rozpad więzi rodzinnych i przyjacielskich, wskutek których na rynku odbywa się więcej transakcji finansowych) ale tak szczerze mówiąc, nie ma powszechnie stosowanych innych alternatywnych wskaźników.
Mierzenie PKB nie uwzględnia jakości opieki zdrowotnej, lub dostępu do nauki. Twierdzenie że PKB mimo wszystko odzwierciedla te dane jest spekulacją, ponieważ wpływ lepszej edukacji czy opieki zdrowotnej na wzrost PKB, jeśli w ogóle ma miejsce, to może wystąpić dopiero w bardzo długim okresie czasu od wystąpienia problemów. PKB nie mierzy też nierówności między obywatelami i rozwarstwienia społecznego, pomija zniszczenie środowiska które przecież radykalnie ogranicza dobrobyt przyszłych pokoleń. Argumenty że PKB tylko bardzo ogólnie i niedokładnie odwzorowuje poziom dobrobytu, są uzasadnione. Niemniej, to właśnie PKB często jest jedyną mierzalną wartością dla krajów na takim poziomie rozwoju jak Polska.
Spojrzenie w podziały intermodalne (ile osób podróżuje daną gałęzią transportu) pozwala stwierdzić ogromny upadek energooszczędnego transportu zbiorowego w Polsce, szczególnie widoczny jest relatywnie największy w Europie upadek kolei. Wskaźnik liczby podróży koleją na mieszkańca rocznie jest już tak niski jak w krajach niemal zupełnie pozbawionych sieci kolejowej- Litwie i Grecji. Roczne przewozy koleją przypadające na mieszkańca w Polsce (roczna liczba podróży) są trzykrotnie niższe niż w Czechach lub RFN.
Podczas opracowywania tego tematu w przedwojennej literaturze można było natrafić na dawne mapy kolejowe. Sieć kolejowa tworzyła ongiś subsydiowany co prawda system umożliwiający zamianę opartych na rolnictwie obszarów wiejskich w idylliczne, willowe i spokojne osiedla podmiejskie, których większość mieszkańców dojeżdżała koleją do głównych ośrodków regionu. To właśnie wygodna i w miarę niezawodna kolej stanowiła (subwencjonowaną co prawda) infrastrukturę dzięki której możliwe było wyrównanie dysproporcji między wsią a miastem i przeorientowanie jej z rolnictwa na inne kierunki rozwoju. Dziś ten środek transportu, w porównaniu z krajami Europy Zachodniej, w Polsce w zasadzie nie istnieje, pomijając jakieś szczątkowe usługi o skandalicznej jakości przeznaczone dla najuboższej części społeczeństwa.
W Polsce to właśnie linie kolejowe w obszarach wiejskich zniszczono zwykle bezpowrotnie, mimo że w Czechach czy na Węgrzech ich losy potoczyły się skrajnie odmiennie. Czechy mają dziś sieć kolejową o gęstości równej Szwajcarii, obsługiwaną często kursującymi energooszczędnymi szynobusami obsługującymi aż połowę całego ruchu na kolejach. W Polsce zwykle rozkradziono nawet szyny. "Małpy ukradły zegarek"- tak podsumował los kolei w Polsce jeden z badaczy.
Rolę podstawowego środka transportu regionalnego przejęły znane z krajów trzeciego świata "busy" kursujące zwykle bez oficjalnych rozkładów, które często stanowią jedyny środek transportu publicznego w regionach wschodniej Polski. Skrajnie nieudolne przekształcenia własnościowe, albo ich brak, sprawiły że w wielu regionach niemal nie ma już dziś jakiejkolwiek formy transportu zbiorowego typowej dla krajów Europy Zachodniej, a niezreformowane przedsiębiorstwa PKS są na krawędzi bankructwa.
Koleje i drogi to infrastruktura wcześniejszej fali. Nowa fala infrastruktury- Internet, także niemożebnie kuleje. Nasycenie siecią telekomunikacyjną w Polsce długo utrzymywało się na poziomie 78 podłączeń/100 mieszkańców (zsumowana ilość linii telefonicznych, linii dostępu do ISDN oraz abonentów sieci komórkowych/ 100 mieszkańców) jeszcze kilka lat temu było niemal najniższe w Europie, gorzej wypadła tylko Turcja. Ponad 75 % populacji Danii czy Szwecji posiada w domu stale łącze,.
Rząd opowiada historie z gatunku finansowego science-fiction na temat planów budowy sieci kolei dużych prędkości w Polsce. Tymczasem dziś liczba podróży koleją na mieszkańca rocznie, podstawowy wskaźnik dla tego rynku, to 1/3 wartości czeskiej czy niemieckiej, 1/10 szwajcarskiej. Czasy podróży są nieporównywalnie gorsze niż na najzupełniej tradycyjnej kolei przedwojennej. Podróż z Bytomia do Berlina "Latającym Ślązakiem" w 1939 roku zajmowała 4 godz. 30 minut, dziś zajmuje 9 godzin i 24 minuty w najszybszym wariancie. Dawna superszybka Kolej Wschodnia, którą sunęły "Nord Expresy" do stolic państw bałtyckich, jest ruiną. Z Chojnic do Berlina podróż zajmowała 3 godziny 45 minut, z Gorzowa do Berlina czas podróży wynosił 1 godz. 35 minut, a z Piły do Berlina 2 godz. 46 minut. Dziś jest to co najmniej dwukrotnie dłużej, nie wspominając o znikomej ilości połączeń.
Przedwojenna kolejowa podróż do Wilna z Warszawy (423 km) zajmowała 5 godzin 25 minut "Latającym Wilnianinem". Dziś jest to 9 godzin z prędkością ok. 60 km/h., a zamiast kolei podstawia się już tylko zwykły autobus drogowy... zwany "kolejowym". O ile w 1938 roku trasę Warszawa- Łódź kolej pokonywała w czasie poniżej 60 minut (w 1936 roku było to 72 minuty), dziś jest to 88 minut w najszybszym wariancie, mimo wielusetmilionowej modernizacji linii i zakupu nowego taboru. Na trasie do Poznania obecny czas przejazdu najszybszych składów jest tylko o 10-20 minut szybszy niż w 1939 roku, a większość pociągów jeździ nawet wolniej niż przed wojną.
Trasa Berlin-Gdańsk zajmuje dziś 2-krotnie dłużej niż przedwojenną "Koleją Wschodnią" i jej luksusowymi ekspresami w stylu "Nord Expresu", tak samo trasa Berlin- Wrocław przedwojennym "Latającym Wrocławiakiem", kiedy to podróż trwała 2 godz. 34 minuty podczas gdy obecnie 335 km między Berlinem a Wrocławiem jedyny pociąg (wówczas kursowało ich 14 w każdym kierunku) pokonuje w 5 godzin 54 minuty, osiągając średnio 59 km/h. Przedwojenne pociągi odcinek Opole- Wrocław szybkie pociągi pokonywały w 40 minut, i jest to, mimo kosztującej setki milionów złotych modernizacji tej linii do 160 km/h, czas do dziś niepokonany.
Odcinek Wrocław- Legnica przed wojną pokonywano wg niektórych źródeł w 30 minut, ponad dwukrotnie szybciej niż obecnie, także po rzekomej modernizacji tej linii do 160 km/h. Niedawno zakończona modernizacja linii Warszawa- Siedlce (88 km) do 160 km/h także nie odbiła się w czasie przejazdu, który powinien wynosić 37 minut, a jest mimo miliardowej inwestycji dłuższy (1 godz. minut najszybszym połączeniem).
Linia Zakopane- Kraków (147 km torami) dziś jest pokonywana w czasie średnio 3 godzin i 30 minut mimo że przed wojną jej pokonanie lukstorpedą zajmowało wg jednego z posłów podobno 1 godz. 15 minut, a wg innych danych podróż ta zajmowała 132 minuty, a wg jeszcze innych 2 godz. 50 minut. W 1936 roku Lux-torpeda przejechała ta trasę w 2 godz. 18 minut. Dziś jest to nawet 4 godz, a w porywach 3 godz. 16 minut ekspresem, mimo że na tego typu linii możliwe jest osiągnięcie czasu przejazdu 1 godz. 30 minut bez jakiejś specjalnie zaawansowanej technologii. Podróż Lukstorpedą na trasie Warszawa-Zakopane wg przedwojennych obliczeń zajmować miała 4,5 godziny, a dziś trwa ona o 3 godziny dłużej mimo budowy nowej linii CMK dostosowanej miejscami do prędkości 250 km/h.
Podróż Warszawa-Lwów zajmowała przed wojną mniej niż 4 godziny, dziś zajmuje ponad 11 godzin (a 15 godzin pociągiem bezpośrednim). Podobnych przypadków można mnożyć. Przy poszukiwaniu danych na ten temat natknąć się można na fascynującą pamięć lokalnych społeczności na temat błyszczących pociągów o opływowych kształtach - tych lux- torped sprzed 70 lat, wspominanych częstokroć z łzami w oczach... Luxtorpedy kursowały na liniach Warszawa- Gliwice, Kraków- Krynica, Warszawa- Augustów, Tarnów- Kraków-Katowice, Warszawa- Radom- Kielce- Kraków, Warszawa-Częstochowa- Katowice, Warszawa- Stalowa Wola etc.
Przed wojną dziś rozkradziona przez złomiarzy linia szybkiej kolei z Górnego Śląska przez Lubsko w woj. Lubuskiem (notabene dziś miasto-ruina z fabrykami i dawnymi pałacami rozkradzionymi dla złomu i cegieł) do Berlina i dalej do Hamburga pozwalała pociągom rozkładowym na podróż z prędkością 160 km/h, przy czym średnia prędkość przejazdu pomiędzy miastami wynosiła 126 km/h. Na liniach regionalnych pod Wrocławiem średnia prędkość podróży sięgała 140- 160 km/h (m.in. na linii do Jaworzyny).
Spójrzmy jak ma się sprawa po 70 latach. Sztandarowa trasa kraju, pomiędzy dwoma największymi aglomeracjami Warszawa- Katowice, to podróż najszybszym połączeniem ze średnią prędkością 86 km/h (pociąg IC Korfanty, podobna prędkość jest na trasie z Warszawy do Krakowa), zresztą ostatni szybki pociąg na tej trasie odjeżdża o godz. 16. Trasę Bielsko Biała- Warszawa pokonuje się dziś z prędkością 75 km/h. Świnoujście Port- Warszawa Centralna? Średnia prędkość na tej trasie to 85 km/h. Warszawa-Białystok? Średnia prędkość to 69 km/h. Warszawa--Lublin linią kolei nadwiślańskiej? Średnia prędkość pociągu TLK to 65 km/h, mimo że podobno ongiś kursowały tą trasą superszybkie luxtorpedy.
Podróż koleją Warszawsko- Wiedeńską do Wiednia odbywa się raz dziennie z średnią prędkością 74 km na godzinę. Najszybszy Intercity do Poznania osiąga średnią prędkość 100 km/h, podobnie jak ekspres jadący do Wrocławia okrężną drogą przez Poznań, dłuższą o 170 km niż trasa na skróty, osiągający średnio 89 km/h, (inny pociąg Intercity trasą przez Opole podróżuje do Warszawy średnio 74 km/godz.) i to mimo milionów przeznaczanych na modernizacje. Mimo że pomysłów na zamknięcie dziur w polskiej sieci kolejowej nie brakuje, a koszty stworzenia połączenia zwykłą linią szacowano na kilkaset mln, nikt jednak nawet nie nosi się z zamiarem definitywnego zamknięcia brakujących od II wojny ogniw, poza oderwanymi od finansowej rzeczywistości pomysłami kolei KDP.
Trasa Warszawa-Bydgoszcz pociągami TLK oznacza przejazd z prędkością 75 km/h. Podróż pociągiem ekspresowym do Zielonej Góry to średnia prędkość 81 km/h, przy czym ostatnia godzina podróży to męczarnia ze średnią prędkością nieco ponad 30 km/h. Podróż pociągiem IC Artus z Warszawy do Gdyni zajmuje jeszcze więcej czasu- średnia prędkość to 64 km/h. Podróż z Warszawy do Pragi Czeskiej odbywa się z prędkością 76 km/h. Do Bazylei warszawski pociąg rozpędza się do prędkości średniej 89 km/h. Do Moskwy z Warszawy pociągi rozpędzają się średnio do 74 km/h.
Najgorzej jest na trasach do miast innych niż Warszawa. Tam "dobre" pociągi nie jeżdżą wcale, a jeżeli już, to z komicznymi prędkościami. Nazwany "Intercity" pociąg Kraków- Berlin rozpędza się między tymi dwoma miastami do średniej prędkości 59 km/h. Z Krakowa do Kijowa jedyny pociąg dziennie rozbija się z prędkością 60 km/h. Rozmaite "ekspresy" i "Intercity" rozpędzają się między Zakopanem a Krakowem do średnio 38- 40 km/h. Z Krakowa do Ostrawy średnia prędkość pociągu "Intercity" to 48 km/h. Są to prędkości pociągów osobowych, a nie pospiesznych, "ekspresów", lub "Intercity" jak ktoś je miejscami przesadnie ponazywał.
Pociąg "Latający Ślązak" pod Lubskiem |
Od lat mówi się o konieczności stworzenia szybszych połączeń. Tymczasem padają pomysły których efektywność ekonomiczna jest co najmniej wątpliwa- wymagają ogromnych inwestycji infrastrukturalnych, niekoniecznie mających uzasadnienie w skróceniu czasu przejazdu, a energochłonność na pasażera powyżej 220 km/h jest nawet większa niż w przypadku samochodu osobowego czy samolotu, z uwagi na ogromne opory powietrza. Jeśli policzymy koszt skrócenia o minutę czasu podróży różnymi metodami (nowe torowiska versus pociągi z wychylnym pudłem, etc) to koleje dużych prędkości niekoniecznie wiodą prym.
I zwykłe linie można dostosować do prędkości 220 km/h, co zrobiono czy to w Szwecji, czy Wielkiej Brytanii, na potęgę korzystając z taboru z pudłem wychylnym. Szwedzi podają koszty dostosowania linii do taboru z wychylnym pudłem na 1,5 -2 mln PLN za kilometr. W Polsce, nie wiedzieć czemu, pochłania to kilkakrotnie więcej, a ewentualne efekty są z reguły marnowane. Obecny pomysł kolei dużych prędkości jest nie wart komentarza- ma charakter czysto polityczny.
Ekonomia? Ekonomistów zwykle się nawet nie pyta o zdanie... Tak jak przed wojną za dyktatury etatystycznej sanacji, nasz rząd woli współpracować z inżynierami, jak ongiś z inż. Kwiatkowskim. Także w kwestii kolei to zafascynowani tą technologią inżynierowie mają dziś najwięcej do powiedzenia, a nie ekonomiści, których zdania nikt z rządu nawet nie wysłuchał.
Adam Fularz
Posted by Adam Phoo
on 17:30.
Filed under
historia gospodarcza
.
You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0