Już tylko z perspektywy widza oglądam ostatnie zdarzenia. Ale jestem widzem uważnym- chodzę na rozmaite kongresy i konferencje, słucham co mają do powiedzenia rozmaici luminarze. Tych się okazuje być bardzo mało. Osób kompetentnych w Polsce jest po prostu zaskakująco mało.
 
Miałem rozmaite zastrzeżenia do produktu superministra Boniego pod tytułem „Polska 2030”. Diabeł tkwi w szczegółach, mając w kilku dziedzinach wiedzę szczegółową po lekturze odpowiednich części raportu stwierdziłem że jest to nie tyle wizja przyszłości, co dowód na to że najbliższe 20 lat będzie po prostu stracone. Czy Polskę czeka dryf rozwojowy?
 
Polska nie ma kadr. Spróbujcie znaleźć managera na wysokie stanowisko w dużym mieście, o prowincji nie mówiąc. Nie ma, a jak kogokolwiek znajdziecie o odpowiednich kwalifikacjach, to będzie to jeden kandydat na kilkudziesięciu.
 
Polskie uczelnie masowo wypuszczają produkty absolwentopodobne. Pamiętam przed pewnym okresem przepytywanie kandydatów po marketingu z zakresu podstaw tej nauki. Pytałem absolutnych podstaw, w rodzaju cyklu życia produktu, analizy SWOT, macierzy BCG. 90 % absolwentów to były ofiary oszustwa. Nie kończyłem polskiej uczelni, w moim odczuciu proste pytania ułożyłem po prostu z pamięci.
 
Oszustwem są kursy języków obcych- większość osób które na studiach miały języki obce, nie mówi w nich. Dziwne że ja swoją niepolską uczelnię opuściłem z 4 językami płynnie opanowanymi, z czego 3-ma na poziomie zaawansowanym, i nie była to uczelnia językowa. Z przerażeniem stwierdzam ze mam podobną znajomość języka jak absolwenci tych polskich kierunków na których uczy się tylko i wyłącznie jednego-dwóch języków obcych!
 
Polska nie ma kultury. Na Dolnym Śląsku prawie każde miasto liczące kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców nosi (zwykle niewyraźną) pamięć teatru albo opery które tam działały przed II wojną światową. W sezonie odgrywano kilkakrotnie więcej spektakli niż robi to warszawska Opera Narodowa. Po operach czy teatrach regionalnych i objazdowych zostały po polskiej stronie tylko oszpecone sale z kanałami orkiestrowymi które współcześni wandale zlikwidowali, jak w Inowrocławiu czy w Świdnicy.
 
Tymczasem wystarczy ujechać ledwie 50 kilometrów dalej, by zobaczyć że w takich miastach jak czeski Liberec czy niemieckie Zittau albo Goerlitz opery i teatry mają się świetnie. Po prostu nie zniszczono. W Polsce mieszkańcom Chełma czy Siedlec pozostaje amatorski teatr, oferta rozrywki pogłębiająca tylko prowincjonalny charakter tych terenów. 
Dawny teatr miejski w Gubinie

Dawny teatr miejski w Gubinie- zachowała się ściana fasadowa z kolumnadą

Dawny teatr miejski w Głogowie, do dziś zrujnowany

 
Dostępność oferty kultury jest diametralnie różna w Warszawie, gdzie jest ogromne nasycenie oferty, i w miastach od 25 do 250 tysięcy mieszkańców, gdzie po prostu nie dzieje się zwykle nic lub oferta kultury jest tragiczna.
 
Trudno mówić o jakimkolwiek wyrównywaniu dysproporcji- to ma miejsce może w Niemczech, gdzie w nadgranicznym 60-tysięcznym mieście wystawiono kosztem 75 mln euro nowy gmach opery, teatru i centrum kulturalno-kongresowego. Nawet udałem się na jedną ze współczesnych oper Pendereckiego (wszystkie opery i sztuki grano tam na zasadzie impresariatu przez teatry objazdowe- oferując świetny wybór małym kosztem).
 
Po polskiej stronie w takich miejscowościach nie działają nawet teatry, o operach nie wspominając. Czasem w Kwidzyniu widzowie zrobią oczy jak spodki gdy raz na dekadę miejscowe władze odkryją zasłonięty latami kanał dla orkiestry i wystawią znany musical odegrany przez przyjezdny teatr muzyczny. Ale to wyjątki nad wyjątkami.
 
W Polsce rząd stawia na stadiony. W Warszawie zbudowano dwa naraz, mimo że wzorem Monachium i tamtejszej Alianz Areny można było zbudować jeden stadion ze zmiennym kolorem, w zależności od tego kto jest gospodarzem. Jest bardzo mało prawdopodobne że obydwa stadiony będą wykorzystane w tym samym momencie.
 
Wg mnie fani piłki nożnej z media-politycznego tandemu zmarnotrawili 500 mln PLN dublując infrastrukturę. O kosztach utrzymania obiektów nie wspominam. O tym można się dowiedzieć od fanów polskiej piłki- nawet oni wskazują ręką na marnotrawstwo. Oraz na puchnące kosztorysy, na kilkukrotny wzrost kosztów budowy np. Stadionu Narodowego.
 
Infrastruktura? Buduje się nowe drogi, a co z utrzymaniem istniejących? Nie ma na to pieniędzy. Zdemontowano, dostosowaną do prędkości 160 km/h, najszybszą w historii kolei na polskich ziemiach linię kolejową kraju, kolej Dolnośląsko-Marchijską biegnącą z Wrocławia do Berlina. Złodzieje ukradli nawet cały dworzec węzłowy w Lubsku, rozbierając go na cegły. O kradzieży na cegły kilku czy kilkunastu fabryk w tamtym mieście nie wspomnę. Podobnie jest w innych regionach Śląska.
 
Postępuje slumsyfikacja skomunalizowanych dzielnic mieszkaniowych. W Legnicy czy Jeleniej Górze grzybami czuć już na śródmiejskich ulicach. Ile może wytrzymać dach bez remontu? 80 lat? Całe polskie osiedla zamieniły się w slumsy. Slamsy jak z podręcznika. Miliony Polaków mieszkają na slamsach. W rodzaju warszawskiej Pragi Północ. W rodzaju setek polskich blokowisk na których w slamsiarskim stylu zabudowano balkony tworząc typowy kolorowy krajobraz pstrokatych blokowisk dzielnic nędzy. Dzielnic przypominających Amerykę Łacińską, bo już nie Europę.
 
Moi przyjaciele donoszą (sam nie oglądam od kilkunastu lat telewizji) że dzięki działalności stacji  o prorządowej linii udaje się utrzymywać wysokie notowania rządu. A ja się zastanawiam, na ile w Polsce w ogóle możliwa jest jakakolwiek alternatywa wobec tego obozu. Znam rozlicznych ekonomistów, i stwierdzę że nie.
 
Ja nie widzę kadr. Kto miałby robić w Polsce tą lepszą politykę? Kto miałby napisać nową, lepszą politykę gospodarczą? Aktywne są ledwie jednostki. Moi Państwo- pójdźcie sobie do rozmaitych luminarzy reform gospodarki i poproście ich o przygotowanie programów reform. Bo nawet nic takiego nie zrobiono. A dlaczego?
 
Tutaj być może leży sedno problemu. Finansowanie polityki uniemożliwia powstawanie nowych partii bez budżetu w wysokości minimum kilku mln PLN. Nikomu się więc nie opłaca budowa takich środowisk zaczynając od partii kanapowych, jak w sąsiedniej RFN. W sąsiednim kraju progi wyborcze uprawniające do otrzymywania dotacji są bardzo niskie, co powoduje że pchających się do roli wielkich partii jest ze dwa tuziny mniejszych ruchów politycznych, mogących dzięki sprawiedliwemu modelowi finansowania konkurować z dużymi ruchami.
 
W Polsce coś takiego nie jest możliwe. Jednorazowy koszt dotarcia do odbiorców w trakcie kampanii wyborczej w skali kraju to kilka- kilkanaście mln PLN. Nikt więc się nie porywa. Nie poprawia się jakość polityki- bo i nie musi. Na rynku nie ma konkurencji, a jak jest, to ma inne źródła finansowania niż jest to regułą na rozwiniętych rynkach politycznych. Polska polityka jest po prostu egzotyką II-go jeśli nie III-go świata. Czechom się udało, dziś są wymieniani w rankingu Democracy Index jako kraj demokratyczny. Polsce się nie powiodło.   
 

(rf)